'Uważam, ze zostałam zaniedbana jako pacjentka, jako człowiek. Udzielili nam pomocy w ostatniej chwili. '


"Bycie mamą od zawsze było moim największym marzeniem.
Pomimo młodego wieku dwie kreski na teście spowodowały niesamowitą radość. Razem z chłopakiem wiedzieliśmy,  że chcemy wspólnie stworzyć rodzinę.
Ciąża przebiegała bez większych komplikacji. Pod koniec ciąży okazało się, że mam wysokie ciśnienie. Ze względu na to, dzień przed terminem podano mi oksytocynę na wywołanie porodu.  Byłam podekscytowana, ale w ogóle się nie bałam. Szlam z bardzo pozytywnym nastawieniem. Tłumaczyłam sobie "pójdzie szybko, łatwo, może nie przyjemnie ale znośnie". Myliłam się. 

Kroplówkę podano mi o 6 rano, od początku był ze mną mój chłopak. Śmialiśmy się i żartowaliśmy, nie dochodziło do mnie, że dziś spotkam się ze swoim wyczekanym, wymarzonym szczęściem.
O 10 przyjechała moja mama, a wraz z nią przybyły skurcze. Zaczęły się od razu co 2 minuty. Na początku było znośnie, byłam na piłce.
O 12:30 przyszedł mój lekarz, przebił mi wody i powiedział, ze on już idzie, bo właśnie zaczął mu się urlop. Skurcze były coraz silniejsze, a najgorsze było to, że krzyżowe. Wyprosiłam swojego chłopaka, zostałam tylko z mamą. Ból stał się tak silny, ze nie wytrzymałam na piłce i położyłam się na łóżku.
 Miałam już pełne rozwarcie, ale mój synek nie mógł wyjść. Zaklinował się, uciskał na kręgosłup co powodowało niesamowity ból. Bardzo krzyczałam. W tym samym czasie co ja rodziła jeszcze inna dziewczyna. Obie miałyśmy bóle parte, a opiekowała się nami jedna położna!
Przyszedł lekarz, włożył rękę, ucisnął brzuch i obsunął główkę mojego synka. Po wszystkim poszedł na papierosa. Ból był bardziej łagodny, ale tętno dziecka zaczęło spadać. Podali mi tlen. Przychodziła położna, kazała mi przeć i musiała iść do drugiej rodzącej. Mój synek schodził w dół i zaraz się cofał. 

Męczyłam się w bólach partych prawie 3 godziny. Cały czas towarzyszył mi strach, ze z moim dzieckiem coś jest nie tak. Najgorsze było to, że oprócz mamy nikogo przy mnie nie było. Nie miałam profesjonalnej opieki. W każdej chwili mogło dojść do tragedii. Błagałam o cesarskie cięcie, nie wierzyłam, że będę w stanie urodzić samodzielnie.
Byłam wykończona, a dobijał mnie fakt, ze nie ma żadnego postępu. Wreszcie przyszła położna, założyła zielony kitelek i wiedziałam, że coś się będzie działo. Obok mnie stanął lekarz, kazali mi przeć. Starałam się z całych sił.
Parłam pół godziny, aż poczułam ze wyszła główka. Sama główka. Wszyscy zaczęli na mnie krzyczeć, ja parłam ale nie potrafiłam go urodzić. Mama dopchnęła mi głowę do klatki piersiowej, lekarz położył mi się na brzuchu, każdy do mnie krzyczał. Nie mogłam oddychać a tym bardziej przeć. Użyli kleszczy i mój syn się urodził.
Urodził się, ale nie płakał. Zaczęłam krzyczeć, pytać dlaczego nie płacze. Nie wiedziałam co się dzieje. Widziałam przerażenie na twarzy mojej mamy. Po jakimś czasie usłyszałam krzyk, najcudowniejszy krzyk na całym świecie. Położyli mi na chwilę moje dziecko, mogłam go dotknąć, zobaczyć. Byłam już spokojna, szczęśliwa. 
Po wszystkim dopadła mnie depresja. Patrzyłam na swoje dziecko i zastanawiałam się, czy jeśli nie potrafiłam go urodzić, to czy będę potrafiła być dla niego dobrą mamą? Kocham go ponad wszystko i przeżyłabym to jeszcze raz, mając świadomość, ze urodzi się zdrowy i wszystko z nim będzie dobrze. 

Mój syn dostał 7 punktów, urodził się niedotleniony. Uważam, ze zostałam zaniedbana jako pacjentka, jako człowiek. Udzielili nam pomocy w ostatniej chwili. 7 godzin porodu to nie bardzo długo, ale 3 godziny bóli partych już tak. Wszystko mogłoby potoczyć się inaczej, gdybyśmy dostali odpowiednią opiekę.
teraz mój syn jest zdrowym, cudownym chłopcem, ale ja nigdy nie zapomnę lekarzom, że minuty dzieliły nas od tragedii.

PS: Mama była dla mnie nieocenioną pomocą. Dużo ją to kosztowało, ale jej wsparcie będę pamiętała do końca życia.

Dziękuję, ze wreszcie mogłam się wygadać. Kamila"

0 komentarze:

Prześlij komentarz