Witaj na świecie, synku.


Chciałam się z wami podzielić wspaniałą wiadomością. Mój synek Piotruś przyszedł na świat.
Urodził się 22 lipca 2017 roku o godzinie 18:30.
Mierzy 55 cm, waży 3570 gram.

Collection Owls


W trzydziestej piątej lipcowej edycji BlogoSfery Canpol Babies aż 30 osób będzie uszczęśliwionych fantastycznym zestawem. 10 osób zostanie wybranych bezpośrednio do testów i 10 osób będzie miało możliwość zorganizowania konkursu i nagrodzenia dwóch osób.
Canpol Babies coraz częściej daje większą ilość zestawów do wygrania - co mnie bardzo cieszy, bo mimo nie dostania się do testów, mamy duże szanse jednak otrzymać zestaw, który obecnie nam się przyda, albo po prostu bardzo nam się podoba. 😊

 Ostatnie dwie edycje BlogoSfery nas ominęły, a w sówkach jak pewnie wiecie od prawie dwóch lat jesteśmy zakochani, dlatego zgłaszamy się i trzymamy mocno wszystkie kciuki w domu aby udało się otrzymać zestaw :-)

Co się w nim znajduje widzicie na zdjęciu powyżej, rozpisywać się nie będę, zostawię to (mam nadzieję!) na recenzję kiedy uda nam się go zdobyć ! 😍 Na koniec zdjęcie Sebastiana na którym ma.. koło 6 miesięcy. Ale ten czas leci...

Pamiętajcie, że każdy ma szanse, nie ważne, czy Twój blog ma rok czy miesiąc, czy prowadzisz go na własnej domenie, czy darmowej - zgłoś się!


To był ból. Ale nie taki jak przy uderzeniu, zranieniu, migrenie czy dentyście.(...) upierdliwe uczucie o dużej sile, które przejmowało całkowitą kontrolę nad ciałem.


Nie kochani, to nie o moim porodzie. To opowiadanie mojej imienniczki Magdaleny M. która zechciała podzielić się z czytelnikami strony MamaMagda.pl swoją historią.
Treść jej listu jest niezwykle wciągająca, a ile w niej uczuć i emocji!
Zresztą... zagłębcie się sami w jej niesamowitą historię...
____________________________________________
"Dwudziestego piątego czerwca, czyli trzy dni przed terminem o 4.30 nad ranem obudziłam się z mokrymi gaciami. Ewidentnie były to wody. Bezbarwne o charakterystycznym słodkim zapachu. Nie sączące, a lejące się konkretnie przy byle ruchu, skłonie, czy kucnięciu. Założyłam grubą nocna podpaskę. Gdzie tam. Za moment cała mokra że wyciskać można. Ja nakręcona jak nie wiem. Spokój i radość mimo że sprawa poważna. Pozytywna adrenalina zaczęła uderzać. I nie z powodu że coś się zaczyna dziać, ale dlatego że właśnie będzie to wyjątkowe i niezapomniane wydarzenie które zapadnie w pamięci na zawsze. I tak też było.
Był to planowany vbac. Czyli poród naturalny po przebytej poprzednio cesarce. Wiele kobiet powie, po co ci to, masz szansę na automatyczna kolejna cesarkę więc bierz. Co prawda nie wspominam źle tamtej cesarki. Rana dobrze zszyta, po pionizacji latałam od razu przy małej bez problemu. No ale był niedosyt. Czegoś brakowało.
Przede wszystkim powitania malucha zaraz po przyjściu na świat. Ehhh. Brakowało mi także tych parszywych skurczy, o których tak krążą legendy. Chciałam je poczuć na sobie i przekonać się czym to tak naprawdę jest. Chciałam zobaczyć o czym tak wszyscy mówią, że serio straszne, nie do opisania, nieporównywalne z niczym. Wysadza głowę i lecisz w inny wymiar. Cc było niestety bez akcji w 39 z powodu nadciśnienia/podejrzenie stanu przedrzucawkowego.

Przez całą ciążę się przygotowywałam. Czytałam dużo, miałam swoją idealna wizję porodu. Wiedziałam czego sobie życzę a czego nie. Miał by to być prawdziwy naturalny poród, bez niepotrzebnej medykalizacji czy nadmiaru interwencji, znieczuleń oksytocyny. Ponoć ciało wie co robić. Chciałam przygotować się najlepiej jak tylko mogę. Od 33 tyg zaczęłam pić herbatę z liści malin, co kilka tygodni zwiększając dawkę. Przy końcu było już 6 czy 7 kubków tego wywaru którego zadaniem było tonizować macicę w sposób taki że skurcze przepowiadające były by słabe, a porodowe efektywne . Jadłam również daktyle które powinny wpływać na szyjkę. Jadłam 7 sztuk dziennie, mimo że mi nie smakowały, ale jeśli miały by jakoś pomóc to przeboleje. Kupiłam również balonik Anibal. Jest to przyrząd medyczny który ma zapobiegać nacięciu czy pęknięciu krocza.

Więc wody się lały co chwilę. Przez pierwszą godzinę nie byłam w stanie zapanować nad ilością, wszystko Mokre w sekundę. Spodnie, gacie, podpaska. No to czekamy na skurcze. Nie ma. I co teraz? Opcje są dwie. Jechać do szpitala i niech pchają poród do przodu. Co idzie całkiem w przeciwną stronę niż moja wizja. Lub czekać na skurcze. Ale jak to, tak bez wód? A no tak. Wszystko się da, tylko trzeba wiedzieć co, jak, i skąd się bierze. Tak, trzeba pić, duuuzo płynów aby uzupełniać brakujące wody, oraz obserwować czy nie pojawiają się znak infekcji, czyli podwyższona temperatura, wzrost pulsu, inny kolor i zapach wód. No ale co z dzieckiem. A no tętno badam co 15 minut dopplerem, takim jakim posługuje się moja położna. Panika, strach? Nic z tych rzeczy. Stoicki spokój i radość. Ekscytacja większą jak na wesołym miasteczku. Badania naukowe mówią że skurcze powinny nadejść między 24h/72h. Tak. 3 dni bez wód. Eeee, yyyy... znaczy się z wymieniającymi się ciągle. Żeby uspokoić atmosferę bo z pewnością większość z was przechodzi teraz zawał.

Do szpitala było 5 minut drogi. Ja dalej spokojnie przebieram gacie, wkładki, piję i mierze. A skurczy jak nie ma tak nie ma. Mówię do chłopa żeby brał wolne i nie szedł do pracy bo w razie co żeby był pod ręką. Siedzę, czekam jak dziecko na Mikołaja. Nadszedł wieczór. No nic. Idę spać. Nie spałam od tej 4:40. Czuję zmęczenie. Jest kolo północy. Córka dopiero zasnęła, a ja zaraz za nią. Facet w salonie coś przegląda na necie. A ja z młodą w sypialni. Coś mnie wybudza. Wybudza? O! Czyżbym spala? Która godzina? 00:20. To skurcz! Chyba skurcz. Dziwne coś z brzucha nie podobne do niczego co znam. Nijak było to podobne do skurczy przepowiadających, twardnień brzucha czy bóli miesiączkowych. Były to skurcze typowo brzuszne. Przejmujące kontrolę nad wszystkim. Nie szło zebrać myśli, oddechu. Nic. Jakby działo się poza świadomością. Obserwujesz z boku i na nic nie masz wpływu. Jakby ktoś inny kierował twoim ciałem, emocjami, myśleniem. Dosłownie rozwalało umysł od środka. Bolało, bardzo... Ale tak jakoś dziwnie, adrenalina rośnie, dosłownie czuję się jak po jakiś prochach. Leżę w łóżku na boku. Na skurczu tak mnie ściska że czuje że się wgniatam w materac, że chyba się trzęsę albo coś drga....

Niesamowite. Jedyne zdanie które kotłuje się w głowie... ODDYCHAJ! Głęboko i powoli, z przepony. Jeszcze chwila i minie. I mijał. Uffff. Uczucie jak po przejeździe najgroźniej wyglądającą kolejką w lunaparku.... I ta satysfakcja, przeżyłam. Kolejką jedziesz raz i to świadomie. Tu cię wsadzili z licznikiem nieskończoności. Chciałaś to masz. Przecież takie fajne. Pierwsze kilka skurczy a mnie już składa całkiem i chce to zatrzymać. Może się rozejdą same. Jeśli tak jest na początku to co musi być na końcu. No dobra, spróbujmy to liczyć. Aplikacja na telefon i start. Pierwsze dwa co 13 minut. Nie jest źle. Ale trwają ponad 2 minuty. Zdążyłam nawet przysnąć między nimi. Tak- w końcu nie śpię od 4:30 czyli pewnie dobije 24h bez snu a jeśli ruszy na dobre to i więcej. Gratuluję!!! Trzeba było spać jak się wody lały a nie zmieniać ciuchy co chwilę. Aplikacja zaczyna pokazywać alarmy wynikające ze średniej 3 ostatnich pomiarów. Że są co 5 minut. Jak to co 5 minut? Coś źle mierze chyba. Czuję jakiś ból/odczucie ale to może coś inne niż skurcz i dlatego mi tak dziwnie zlicza. Wywaliłam ten licznik bo mnie drażnił tylko. Jest jakoś pierwsza czy druga w nocy. A ja już chodzę po domu bo w łóżku mi nie wygodnie. Na skurczu kucam, ponoć pomaga.... Nie pomaga. Wstaje. Idę na WC bo chyba się zaczęło oczyszczanie. Siedzę. Oczyszczania nie widać. Uczucie minęło I o dziwo siedząc tam na WC jest mi najwygodniej. Ból jakby inny ale też przejmujący kontrolę nad wszystkim. Jest koło 3:00 może. Idę do salonu, chłop dalej coś siedzi. Pochwaliłam mu się że od północy mam skurcze. Zaśmiał się i mówi "czyli co, jedziemy?" Mówię że jeszcze nie. Mimo że widzi że co chwilę mnie składa. Może co 3 minuty nie wiem licznika nie mam przecież. Idę dalej na górę i krążę od łóżka do kibla. I tak przez jakiś czas.
 Potem czuję siedząc na toalecie że ciało zaczyna się bardziej spinać. Przy 3cim zajarzyłam... Chyba parte! Ale wczesne parte, możliwe że faza przemiany, koło 7-8 cm. Chyba czas na szpital. Dopakować torbę, przebrać się. Tak, przebrać. Miał być vbac w wodzie z monitorami bezprzewodowymi wodoodpornymi. Czyli góra stroju bez ramiączek, żeby łatwiej zsunąć i malucha tulić. Na to długi top w razie suchego porodu. Siostra przyjechała zostać ze starsza córka, a my ta samą taxi na szpital.

Jest 4:00. Wchodzę o własnych siłach co jakiś czas kucając. Daje kobiecie papiery i mówię że skurcze 3-5 minut. Były chyba częściej nawet. Skąd mam wiedzieć. Nie liczyłam ich w końcu. Pyta czemu nie dzwoniłam. No nie dziwne, jeśli czuję że mogę zaraz mieć parte, a tu dzwoń jeszcze gdzieś i się tłumacz co się dzieje, do tego na skurczach. No i po angielsku bo to UK jednak. To mówię że jestem stan po CC, vbac i bez wód 24h. Więc nawet jakby się rozeszły to mnie nie mogą na szczęście odesłać. Kazała do poczekalni. Siedzimy. Idzie babka i daje kubek na mocz. SERIO??!!! Mocz na skurczach... Ciekawe. Ale co. Damy radę. Tyle dziwnych rzeczy za mną więc ok.... Do poczekalni znowu.... Skurczy milion, i czas się dłuży. Boli. ... A teraz proszę na wagę. ŻE CO?... No dobra... W oczach baby mina mówiąca "laska coś ściemnia chyba. Niby takie skurcze a stoi". Dali sale... Obskurna fest. Ok... A gdzie wanna? Nie ma. Czyli zostaje łóżko. Ehhh. Wszystko idzie nie tak jak chciałam. Ale damy radę. Babka mówi że ktg musimy na start zrobić i chce rozwarcie sprawdzić. Uwaga! Wjeżdża ktg... Jakieś stare truchło z kablami.... Eee yyy. A gdzie te wspaniałe technologie o których pół ciąży mi mówiono? Niby nie bezprzewodowe, ale mobilne na 2m kablu. No ok. Czyli nie będę przykuta do łóżka? Będę! Bo bez wód, stan po cc, bla bla... No dobra. Jak kolwiek byle szybciej. Bo już mam trochę dosyć. Strasznie ciekawiło mnie ktg, żeby zobaczyć ekran, siłę skurczy. To był ból. Ale nie taki jak przy uderzeniu, zranieniu, migrenie czy dentyście. To było bardziej takie upierdliwe uczucie o dużej sile, które przejmowało całkowitą kontrolę nad ciałem. Głębokie oddychanie z przepony minimalizowało je jakby o połowę. Ale jak tu oddychać skoro praktycznie brak kontroli nad ciałem. Podłączyli, leżę, oddycham. Za chwilę, coś że wenflon. Ja mimo skurczy twardo debatuje po co mi on i że go nie chce. Bo mam prawo odmówić wszystkiego oraz jeśli już coś akceptować to świadomie, po zrozumieniu zasadności i konieczności wykonania danego zabiegu czy procedury. To chyba jedyna rzecz z planu porodu która wyszła jak trzeba. Kierować porodem. Unikać niepotrzebnych rzeczy.
Przedyskutowaliśmy Wenflon. Niech będzie. Dali płyny. Bałam się że chcą oksytocynę lać. Teraz rozwarcie. Z jednej strony mnie ciekawiło ile już jest. Czy faktycznie jak mi się kojarzy że może zaraz finał. Po cichu na to liczyłam. W planie porodu miałam że nie wyrażam całkowicie zgody na badania wewnętrzne, bo one nic kompletnie nie wnoszą, bo można nie mieć wcale rozwarcia a urodzić zaraz, albo chodzić z 3cm przez dwa miesiące. Badanie rozwarcia jedynie prowokuje lekarzy do nałożenia na ciebie licznika czasu. A po co mi to.
Drugi powód przeciw grzebaniu tam na dole jest taki że w końcu byłam bez wód, więc ryzyko infekcji zwiększone, więc czyjeś łapska tym bardziej mogą nanieść bakterii. Niestety ciekawość zwyciężyła. Badaj! Lekarka bada, po czym ze zdziwieniem stwierdza, że faktycznie, nie ma żadnych wątpliwości... Wody odeszły.... NO SERIO??? Niesamowite. Słyszę... Rozwarcie 3cm.... Jednym słowem ZAŁAMKA. Tyle czasu i bólu i prawie nic? No trudno. Może będzie powoli rosło.

Przesunęłam sobie ktg żeby widzieć ekran... Gdzie to były te skurcze... Hmmm. Po lewej duży numer... Tętno... Aha. Czyli te drugie to skurcz.. i co widzę. Skacze z zero na 19... Kolejny cios w plecy. Kojarzyłam ze skurcze to takie liczby 80-100... A to jakieś 19. Czarno coś widzę ten poród. Ale nastawienie mam pozytywne. Co będzie to będzie. Jeśli nie vbac znaczy że tak musiało być. Brak postępu zdarza się często przecież. Za chwilę robi się tłum na sali. Chyba z 6 osób. Zadają jakieś jakieś pytania i prowadzą rozmowy o potencjalnej cesarce. Pytam więc co się dzieje, i chce dokładnych wyjaśnień. I że cesarka jedynie w ostateczności. Wyszło że młody nie daje rady na skurczach. Dwa spadki na prawie 60. I z racji że bez wód i stan Po cc to dlatego zaczęli się szykować do CC. ODDYCHAJ. Wzięłam znowu monitor do siebie. Kartka z zapisem już się trochę wydrukowała... No to czytam... Mimo częstych i bolesnych skurczy (patrzą się wszyscy jak na debila).... A tam skurcze, wszystkie od samego początku to były ponad DWUMINUTOWE SETKI. No to ładnie. Słusznie miałam dosyć. Teraz studiuję tętno. Patrzę... No są spadki. Ale tylko na skurczu. Ale wiem, że spadki na skurczu są fizjologiczne i tak ma być. Problem jest wtedy gdy po skurczu tętno nie wraca do normy lub gdy spadać zaczyna PO skurczu. No ale widzę że po skurczu wracał ładnie. A te dwa spadki to jak nie oddychałam poprawnie i mnie wkurzyli czymś tam.

Jedyny cel. ODDYCHAJ i olej tych ludzi. Niech gadają. Wyłącz się. Wiesz swoje. Czujesz się pewnie i świadomie z każdą podjęta decyzją. Nie wyrażam chęci na CC w tym momencie. 3x pytam w prost "czy aktualna sytuacja jest zła" że wymuszają CC jakby na już. Pada "źle nie jest, ale zawsze może być lepiej". Aha. Czyli nie ma aktualnego zagrożenia w danej chwili. Nie byli pewni ile młody wytrzyma. Na razie zostaje. Ale odpalili licznik. Jak do godziny nie urodzę to CC. Ok. Vbac vbackiem ale jednak wszystko dla bezpieczeństwa. Podstawa to racjonalizm. Samobójcą nie jestem. Wiem że nierealne zmieścić się w tej godzinie... No ale jeśli.... Zaczynam debatować na temat fazy parcia. Że nie chce na plecach. Oni że muszę. Pytam dlaczego. Bo musi być ktg. To mówię że chce kucając. I że wystarczy że się odwrócę twarzą do oparcia ustawionego pionowo, a z ktg nic się nie stanie przecież... nie chce parcia na plecach bo bankowo pęknę albo będą cieli, a tego też przecież nie chciałam. Nie po to kupiłam balonik Anibal i ćwiczyłam żeby przez durna czyjąś zachciankę pęknąć. Patrzą z dziwnymi minami które mówią "jakie parcie kobieto, zaraz jedziemy na CC". Sprawdzimy rozwarcie jeśli ruszyło od tych 3cm to jest szansa niby. Ale muszę zdążyć w godzinę. Badanie... Jest 5cm. Skurcze dalej silne.

Oddycham, jest dobrze. Ciągle czuję spokój wewnętrzny, zero stresu, paniki, lęku. Natura prowadzi. A lekarze czuwają. Po jakimś czasie wymyślili cewnik. Kolejne ŻE CO??? I kolejna debata, po co, dlaczego, i czy muszę. A nie chce bo to znowu grzebanie w dole, czyli kolejna potencjalna szansa na infekcje. Niby że kolor moczu muszą sprawdzić czy coś. Marny argument jak dla mnie... No ale... Róbcie. Akurat mi się chciało siku, więc w sumie mi to na rękę... Ale ja tam swoje wiem. Szykują sobie mięsko na stół. Welon, cewnik, zaraz pewnie padnie temat epiduralu (znieczulenie w plecy przy którym płynnie przychodzi się na CC po nie udanym sn). Po kilku skurczach znowu coś wymyślili. Jakieś pobranie krwi z głowy małego. Na jakieś testy jak on sobie daje radę z porodem. Bez wahania... róbcie. Nagadali o bólu, bo będą jakiś wziernik dość spory wkładać. Wziernik mi nie straszny. Ćwiczyłam mięśnie krocza z balonikiem Anibal, podczas ćwiczeń osiągnęłam wynik 30cm więc głowa młodego czy wziernik to nie problem. No i faktycznie nie czułam nic. Pobrali krew do badań. Wynik za moment. Skurcze dalej silne ale czuję chwilowe zwątpienie, że nie daje rady. Że jeśli tego będzie ze 3h to koniec. Ale nie. Przecież nie pozwolą mi tyle być. Może zaraz cesarka. Przez głowę już lecą różne myśli. Ja nie wyspana, głodna trochę, coś jakby mi się już znudziło i myślę kiedy koniec, i czy w ogóle dotrwam do końca.

Ale mimo wszystko dalej czuję pozytywną energię, radość, opanowanie i spokój. To nie dołek tylko bardziej znudzenie. Jakby 100x obejrzeć ten sam film, no ileż można. To tak się właśnie czułam. Zaczyna mnie jakby skręcać bardziej. I to dosłownie mnie pare razy zginiotło. Coś jakby ktoś wykręcał w rękach ścierkę. Tak czuło się moje ciało. Reagował każdy mięsień i każda komórka. Płynę z tym uczuciem. Zamknęłam oczy i niech się dzieje. Kilka skurczy i słyszę wrzask i przerażenie w głosie położnej, urwane w pół słowa w poprzednim zdaniu:

-"Co jest, ty masz parte, przesz?! Nie możesz! Jest tylko 5cm!"
- "Nie wiem, wiem że nie mogę... Że nie mogę nie przeć". 

Szybko sprawdzają rozwarcie.

-"Jest 8 cm! Ale stój, czekaj, nadal nie możesz, jest za wcześnie, zaczekaj".
-"nie mogę! I nie chce!"
- "dobra, to przemy, zaciśnij oczy, głęboki wdech, zatrzymaj, i przyj z całej siły"
- "NIE MAM ZAMIARU!"
- "Ale dziecko się rodzi, musi wyjść teraz, przyj... "

Aż mój facet wstał i trzy razy powtarza mi to co mówi położna, powiedziałam tylko "słyszę i rozumiem co ona mówi i NIE ZAMIERZAM!".

Najgorsza możliwa opcja parcia, parcie kierowane, jaki to ma niby sens? Żaden! Męczy tylko matkę i dziecko. Na zatrzymanym wdechu dziecko nie przyjmuje tlenu, przesz siłowo i męczysz wszystkie mięśnie, obciąża się tkanki krocza, które pękają.
Po co mam coś zmieniać skoro mam już czynny odruch spontaniczny, pre tak czy inaczej i tego od jakiegoś czasu nie powstrzymuje, oddycham głęboko... Kilka razy mnie mocniej ścisnęło...
JEST SYNEK!
Pierwsze co to, chce aby nie ciąć pępowiny od razu.

Koszulka w górę, stanik w dół. Młody jest u mnie na piersi. Nie czuję bólu, nic mnie nie boli. Skurcze zniknęły, krocze także nie obolałe. Zero pieczenia, niczego. Ani teraz ani w trakcie parcia. Czułam tylko skurcze. Tak. Ćwiczenia z balonikiem Anibal dały efekt. (Głowa 35cm). Synek wyszedł. Spokojny, nie płakał wcale, leżał i patrzył, taki miły, różowy i ciepły. Taki mój.
Tule i głaszcze. Nie wymęczony, buzia nie opuchnięta, główka idealnie okrągła, nie jakaś kanciasta. Pytam co z kroczem, czy są otarcia bo wiem że nie pękłam. Nie ma żadnych. A opuchlizna? Też nie.

Pytam czy mogą pomóc przystawić do piersi, wtedy łożysko szybciej pójdzie. Powiedzieli że nie, dopiero po zakończeniu czynności. No ok, może pępowina też krótka czy coś. Babka chce podać zastrzyk na kurczenie macicy. Mówię że nie chce. Znowu zdziwienie na ich twarzach. Z tym zastrzykiem jest loteria, taka że kurcząca macica powinna wypchnąć łożysko... A często jest tak że ona się kurczy i zamyka łożysko w środku. Chwila moment i idzie łożysko. Upewniam się aby pani nie ciągła za pępowinę tylko ją prowadziła. Jest łożysko, pytam czy całe. Bo koleżance przy obu porodach zostawili resztki. Jest całe. Teraz 3h tylko dla nas. Szybko odsłuchali małego, a ważenie i reszta gdy się skończymy tulić. Od razu złapał pierś, czego również brakowało mi przy córce. O problemach laktacyjnych po CC nie wspominając. Było idealnie. Przynieśli tosty i herbatę. Co jakiś czas lekarze przychodzili z gratulacjami. Raczej byliśmy główną atrakcją szpitala. Czas zleciał szybko. Zważyli małego, dokończyli papiery, prysznic i przynieśli nas na oddział. O Blizne po CC nikt nawet nie pytał. W trakcie porodu również. Dopiero po wszystkim pytali czy nie odczuwam zmian bólowych w okolicy blizny.
Wszystko jest możliwe. Może faktycznie prawdą jest, że wszystko zaczyna się w głowie?    "
____________________________________________


Kochani, rozwiązaniem tej cudownej historii jest Gabryś, urodzony 26 czerwca 2017 roku z wagą 3150 g. Magdalenie M. - autorce powyższego tekstu serdecznie gratuluję i dziękuję za podzielenie się swoją historią!

Zachęcam was do zostawiania komentarzy, które będą wynagrodzeniem zarówno dla autorki tekstu jak i dla mnie.

Jak zarabiać pieniądze w internecie? SPOSÓB 1.



Na pewno skusiłeś się kiedyś aby wpisać te trzy słowa tj. ZARABIANIE W INTERNECIE.
Każdy chciałby poznać sposób na łatwe pieniądze, a chociaż tak kilka złoty :) I tak siedzisz przy komputerze, na pewno część czasu marnujesz na głupoty - nie oszukujmy się - ja też to robię!
Więc jeśli jesteś blogerem, prowadzisz fanpage albo może instagram i  szukasz sposobu na dorobienie kilku groszy odwiedź Portal dla influencerów BrandSabbath !

Zarabiaj na zleceniach linkowych oraz kampaniach wizerunkowych. Poza tym możesz rozwijać się wspólnie z Akademią w której regularnie będą pojawiać się kolejne publikacje na temat blogosfery tworzone w dużej części przez vlo- i blogerów!

https://db.brandsabbath.com/5blf3rx34

Zapraszam was do zapoznania ze stroną i  całym ich programem :) --> KLIK!

40 tydzień - Dlaczego do tego dopuściłam?

Dotrwałam do 40 tygodnia, jak to możliwe? Od ponad półtora miesiąca ludzie z mojego otoczenia podczas rozmowy, co u mnie, jak się czuję słyszeli tylko:

"Nie dotrwam do lipca."
"Zaraz pęknę, nie dam rady."
"Jak dochodzę do terminu z tym ciężarem, to będę niezniszczalna!"

I co? Jestem niezniszczalna!

Przetrwałam duchotę, podczas której nawet na zakupach w biedronce przy kasie mdliło mnie, robiło mi się ciemno przed oczami, zostawiałam M. z maluchem i musiałam wyjść na zewnątrz.
Przetrwałam twardnienia brzucha, skurcze w łydkach, drętwienie rąk, zawroty głowy, wymioty.
Przetrwałam brak czucia w nogach, przez które często nie mogłam podnieść się z łóżka, a zdarzyło się nawet, że po podniesieniu nogi po prostu uginały mi się jak gałązki - z tarapatów przez siniakami ratował mnie w ostatniej chwili M. łapiąc mnie w locie.
 
Narzekam, a więc, dlaczego do tego dopuściłam?
Nie będę ściemniać, gdzieś tam w głowie siedziało mi, że fajnie by było mieć córeczkę. Sami faceci w domu zdominowali by mnie totalnie, zresztą.. sukieneczki, spineczki, warkoczyki, bla bla bla..
Skoro więc dwójka chłopców, to trzecia musi być dziewczynka, no bo przecież to już musiałaby być złośliwość losu, nie? Odpuściłam. Sebastian stawał się coraz bardziej samodzielny, co mnie cieszyło. Noce przespane, mój chłopiec był już bardziej kontaktowy, więc udało mi się odnowić kontakt z kilkoma koleżankami, a nawet kilka razy wyjść z domu się z nimi spotkać. Oh, jak cudownie było móc znowu porozmawiać z kimś kto odpowie mi zdaniem a nie zdziwionym "gaa uu geee?"!
Było fantastycznie, aż do któregoś pięknego dnia listopada, gdzie moja natura mnie zaskoczyła i postanowiła jeszcze raz zrobić mnie mamą, choć nie ukrywam, że gdybym wszystkiego dokładnie pilnowała, dziś bym się tak nie męczyła. Zaczęły się mdłości, wymioty. Dzień wcześniej miałam bardzo udane spotkanie z koleżanką :) Na co mój luby zganiał moje samopoczucie. No ale.. jeden dzień, drugi, trzeci.. powtórka z rozrywki, sprawdzamy.. 
Reakcja? Wielki wybuch płaczu, nieszczęścia i strachu.
Na całe "szczęście" Mam na tyle dojrzałego mężczyznę, że mimo prawdopodobnie takich samych odczuć przytulił i spokojnie powiedział "Damy radę", choć wiedziałam, że z Jego głowy wyskakuje mnóstwo wykrzykników, znaków zapytania z bezradności. Co najdziwniejsze, w tej chwili nie wiem dlaczego, ale najbardziej baliśmy się reakcji swoich rodziców, teraz już wiem, że to, to był najmniejszy pikuś.

Po ogarnięciu emocji, wizyty u lekarza, zdrowego podejścia do sprawy zaczęło się znów czytanie, sprawdzanie, rozmowy, w których wymuszałam "pocieszenie" od kilku bliższych osób. Wszechwiedzący internet zapewniał, że kolejna ciąża jest łagodniejsza, lepsza, lżejsza, spokojniejsza też - bo już wiesz czego masz się spodziewać, jedynym problemem, jaki znalazłam były kilogramy - których podobno miało być na pewno więcej niż za pierwszym razem.
Albo jestem wyjątkowym egzemplarzem albo kosmitką, bo u mnie odbywało się wszystko na odwrót.
Co prawda przypominając sobie pierwsze miesiące ciąży z Sebastianem, nie mam co porównywać tej, bo wtedy nie mogłam nawet wstać z łóżka, a wodę piłam tylko po to, aby móc wymiotować czymkolwiek, bo za chwilę wyplułabym wnętrzności, ale cała reszta jest horrorem.

Co prawda, przytyłam tylko 9 kg, ale od samego początku mojego już nawet pierwszego błogoslawionego stanu, dziwiłam się i wyśmiewałam po cichu kobiety, które żalą się, że nie mogą się schylić, wstać, przekręcić z boku na bok, czy chociażby ogolić nóg - zwracam honor - mimo, że mam dużo mniejszy brzuch od niektórych z was, są dni w których nie jestem w stanie się poruszyć...

No i właśnie tak koło końcówki szóstego miesiąca, pojawił się tekst, który zacytowałam na początku, że jak dotrwam do końca, to będę niezniszczalna. Z Sebastianem mogłabym stwierdzić, że do końca ciąży mogłam biegać i tańczyć, a każdy Jego ruch czy kopnięcie sprawiało mi radość, nagrywałam, pokazywałam, chwaliłam się. Tutaj? Każdy ruch sprawia mi taki ból, że częściej prócz uśmiechu z oczu lecą łzy.
Ze względu na to, że brzuch wydawał mi się dużo cięższy niż wcześniej, a bóle w kroczu często się nasilały byłam pewna, że tym razem niestety urodzę wcześniej. Wyliczenia lekarzy również w niczym mnie nie upewniały. Wg. okresu, które jak zawsze były cholernie nieregularnie, termin mam na 20 czerwca, wg. USG i wielkości dziecka - 22-24 lipiec, więc gdy doczłapałam się już do wizyty czerwcowej od swojej niezbyt lubianej prowadzącej ginekolog usłyszałam, że teraz to mogę już urodzić w każdej chwili, bo dziecko urodzone w czerwcu również będzie urodzone w terminie, mimo, że drobniutkie..

I tak właśnie dziś zaczynam 40 tydzień ciąży, a do najwcześniejszego terminu "przyklepanego" w dokumentach zostało 6 dni. Zdarzają się dni, gdzie nie wytrzymuję z bólu, myśląc, że to już, a tu wszystko ustaje... Wczoraj w nocy zaciskając zęby starałam się zasnąć i miałam rację, że nie postawiłam na nogi całego domu, bo znowu byłby to fałszywy alarm.

Czekamy. Tym razem porodu się boję.. I choć wiem, że pewnie po zobaczeniu mojej kruszynki wszystko jej wybaczę i pokocham ją bezgranicznie to choć wstyd się przyznać czasem żałuję, że do tego dopuściłam..

Delikatnie, subtelnie i kobieco z J. Art


Przy kilku wpisach poległam na całej linii.  Sama do końca nie umiem wytłumaczyć jak to się dzieje, że przez pewien okres jestem tu, super aktywna, pełna sił, wiary, ochoty do pracy, a nagle nadchodzi moment i trach! Cisza, zero motywacji, zero pomysłów, zero mnie na stronie. Ale to chyba nie czas się żalić i tłumaczyć, tak jak i od września podajże miałam przekazać wam wpis o Szumisiu, tak i ten temat czego już dosyć długo, więc tym razem obiecuję ! Nadrobię wszystko :) 🐻 ❤

Dziś jednak nie o misiach a również o produkcie cudownym (bo tylko takie chcę wam pokazywać 😘 ) Coś nie dla dziecka, a dla mnie, dla mamy :) Coś delikatnego, subtelnego, kobiecego...
Coś, co pozwoli wyróżnić każdą z nas. Wyróżnić, czasem doda charakteru, albo będzie właśnie TYM czymś co dopełni naszą stylizację, czy po prostu będzie tym naszym brakującym elementem JA.

Mowa o biżuterii, którą tworzy Joanna z firmy J.Art Biżuteria 💎 . Kiedyś pisałam już o niej i o bransoletkach, które pięknie wkomponowały się w mój styl. Możecie kojarzyć ją jeszcze ze starej nazwy, ale ze starociami nie ma nic wspólnego. Biżuteria jest nowa, modna, stylowa.

Przez minione miesiące J.Art dość znacząco rozwinęła swoje skrzydła. W swej ofercie prócz zwykłych bransoletek z kamieni z zawieszkami, ostatnio stały się modne łańcuszki i bransoletki z grupą krwi oraz zawieszki z grawerem wedle waszego życzenia.

Moją ostatnią bransoletką od Joanny została jednak prosta łososiowa. Najdelikatniejsza ze wszystkich, bo zawieszką jest drobne piórko. Nadaje mojemu wyglądowi dużo szyku i elegancji.
Każda biżuteria pakowana jest w piękne woreczki, na sam ich widok w kopercie, człowiekowi aż oczy się świecą!








Koniecznie obejrzyj galerię J.Art i wybierz coś dla siebie - zapraszam na jej stronę na facebooku:

💎 J.Art Biżuteria 💎

A poniżej umieszczam jeszcze kilka "perełek", które z pewnością skradną serca każdej kobiety!









Wyniki Konkursu 'Little Cutie'


Część zainteresowanych pewnie wie, że jestem już po terminie z OM. Dzisiaj byłam już na ostatniej (!) wizycie przed porodem i zostaje mi czekać, aż mój syn zlituje się nade mną i postanowi wyprowadzić z mojego brzucha.
W związku z tym, że ta ciąża, mimo powszechnych mitów - nie jest lżejsza od poprzedniej zapominam o bożym świecie, albo po prostu moje samopoczucie nie pozwala mi na to abym spokojnie zasiadła przed komputerem.

Zgłoszeń może nie było wiele, ale te kilkanaście umieszczonych zarówno na blogu, fanpage jak i wysłane na maila były na naprawdę wysokim poziomie i trudno było wybrać tym bardziej - że większość z was postawiła na wierszyki, rymowanki.
Szczególnie cieszy mnie fakt, że mogę nagrodzić teraz nie jedną, a dwie osoby, choć szkoda, że nie wszystkich. Wiem, że czekacie już długo, dlatego nie przeciągam. : )
Gratuluję autorkom zgłoszeń:

🐭 Marysi:

Jeśli chcecie wiedzieć jak myszka znalazła się na produktach Canpolu to przeczytajcie WYZNANIA MAŁEJ MYSZKI i poznajcie jej prawdziwą historię, a wówczas dowiecie się jak to naprawdę się stało, że na butelce z Canpolu zwierzątko zamieszkało

"Jestem sobie myszka polna
nie ukrywam bardzo zdolna
do Canpolu pojechałam
bo ich gwiazdą zastać chciałam
i wskoczyłam do butelki
bo szukali tam modelki
moje wdzięki urodowe
są dla dzieci wyjątkowe
bowiem każdy maluch wie
że się z myszką smacznie je
jeszcze lepiej wypić soczek
albo possać z myszką smoczek
tak znalazłam się w Canpolu
bo nie lubię biegać w polu
wolę gwiazdą być z reklamy
taką, którą lubią mamy
swoim dzieciom jeść podają
gdy mnie na butelce mają" 

🐭 Edycie Wiśniewskiej:

"Wędrowała myszka drogą,
i machała swoją nogą !
Wciąż uparcie powtarzała
że zaistnieć by wszak chciała
"chcę być gwiazdą"-znakomicie
i marzyła nadal skrycie !
Siadła sobie na na chodniku,
nagle ! Bach ! znalazła się w pokoiku!
To nie pokój a artysty mieszkanie,
widzi przed sobą twórcze malowanie!
To Picasso? Niemożliwe
myśli myszki bojaźliwe !
I odwraca się artysta !
Taaaak ! Sprawa jest już oczywista !
To jest Grafik od Canpola
i nieszczęsna jego dola,
miał wymyślić wszak rysunek
dla butelek to ratunek !
Lecz pomysłu nie miał wcale,
lecz myszka przywróciła mu wiarę!
Artysta za jej zgodą, portret namalował
czym myszkę owoą uradował !
I tak artysta do Canpol Babies się udaje,
jego pomysł za najlepszy się uznaje ,
myszka trafiła na zestaw"Little Cutie", gwiazdą się stała
i w końcu spełnione marzenia miała !
I morał z tego płynie, uważnie słuchajcie
wy także DZIECIOM marzenia dajcie,
niech marzą, niech śnią, a może wkrótce wiecie?
będziecie mieli najszczęśliwsze dziecko w świecie!
Nie ograniczajcie, nie zabraniajcie
dzieciom jak myszce, szansę na rozwój dajcie !

Myszka na butelce zaistniała, bo takie marzenie miała!
A że miała dobre serduszko to los ją wynagrodził,i życie takim gwiazdorskim życiem osłodził. "

 🎈 Proszę abyście na mojego maila Magda.Bereza@o2.pl bądź w wiadomości prywatnej na fanpage podały mi swój adres i numer telefonu dla kuriera aby nagrody trafiły w wasze ręce. Gratulacje dziewczyny! 🎈